Byłam w kinie na “Sztuce kochania”. Jak dla mnie – świetny film. Dobrze zagrany, lekki, choć treść wcale nie lekka. Za to życiowa, przez co bardzo wciągająca. Piękne zdjęcia, idealnie dopasowana muzyka. I wiele odkryć. Nie miałam pojęcia, że Michalina Wisłocka była tak barwną postacią. Nie byłam świadoma, że wiedza seksualna była powszechnie aż tak niska jeszcze wtedy, gdy miałam kilka lat. Że seks był aż takim społecznym tabu, że problemem było wydanie książki o nim. Nie minęło pokolenie, książki o seksie, nawet adresowane do dzieci, można kupować w kiosku na rogu, a wiedza na temat technik, pozycji, psychologii i nie wiem czego jeszcze, jest na wyciągnięcie ręki. Nie mówiąc o tym, że większości reklam trudno się obejść bez choćby niewielkiej aluzji do seksu.
Dlaczego tak mnie to poruszyło?
Bo słuchając opowieści o tym, jak wyglądają nasze rozmowy przy rodzinnych stołach, albo (trudno, przyznam się) podsłuchując czasem rozmowy między parami w kawiarniach, słysząc rodzicielskie teksty na placach zabaw, i te kierowane do całkiem już dorosłych dzieci, słuchając, jak rozmawiają ze sobą dzieciaki z gimnazjum i zapisując czasem co lepsze “kwiatki” usłyszane w przychodni czy sklepie, a także słuchając naszych polityków, mam wrażenie, że prócz sztuki kochania, przydałaby się w naszym życiu sztuka rozmawiania. I że jest nam potrzebna jak wiedza o kochaniu się w czasach Wisłockiej. A przekaz Pani Michaliny: “Nauczmy się korzystać z tego, w co Bóg nas wyposażył” wcale nie mniej niż seksu dotyczy naszego porozumiewania się.
Nie chodzi mi wcale o piękną polszczyznę, am mówienie całymi zdaniami czy językowy savoir – vivre.
Chodzi mi o to, że podobnie jak wiedza o tym, że istnieje łechtaczka, że pierwszy raz mniej boli, gdy ma się pod pupą poduszkę, a niektóre pozycje mogą być dla nas bardziej satysfakcjonujące niż inne, może uczynić nasz seks radośniejszym, przyjemniejszym i bezpieczniejszym, tak samo wiedza na temat tego, że niższe obszary mózgu (uruchamiające pierwotne reakcje obronne) są bardziej aktywne u nastolatków niż dorosłych i dzieci albo że większość osób nieświadomie odbiera kierowane w swoją stronę oceniające komentarze jako zagrażające i reaguje na nie ucieczką albo walką, a nie nauką, może pomóc nam lepiej się dogadywać i być po prostu szczęśliwszymi w relacjach.
Prowadziłam ostatnio wykład na Uniwersytecie Trzeciego Wieku w Złotowie. Kilkadziesiąt osób słuchało mojej prezentacji, a po wykładzie zostało ze mną jeszcze kilkanaście osób.
– Proszę pani, gdybym ja to wiedziała dwadzieścia lat temu, moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej – powiedziała jedna z pań.
– A ja, proszę pani, całe życie mówiłam mojej córce: “dlaczego nie piątka?!”, kiedy przyniosła czwórkę plus, chciałam zachęcić do nauki, a teraz nie mogę sobie wybaczyć, bo ona tak się ciągle biedulka stresuje w pracy.
– Moja córka nie chce w ogóle ze mną rozmawiać i woli do dzieci obcą nianię, bo nie chce, żebym im psychikę złamała.
– A wie pani, że koło nas, w Pile, jest słynny na Polskę nagrobek z napisem: “Tu leży mój mąż,/ który mnie dręczył wciąż./ Leżąc w tym grobie,/ ulżył mnie i sobie”…
Niestety młodszemu pokoleniu wcale nie jest łatwiej.
Kiedy wraz ze specjalistką zajmującą się pozycjonowaniem mojej strony przyglądałyśmy się słowom – kluczom, okazało się, że ludzie szukają podpowiedzi jak się porozumieć głównie w powiązaniu z dwiema frazami – zdrada i rozwód. Jak na mój gust trochę późno.
Mam wrażenie, że z komunikacją jest u nas trochę jak z seksem. Jest, jaka jest. Przecież zawsze taka była i żyjemy. Nawet za bardzo nie wiemy, że możemy się spodziewać cudownej błogości, a nasze komunikacyjne trzęsienia ziemi nie przypominają raczej tych, o których pisał Ernest Hemingway w „Komu bije dzwon”.
I chyba dopiero ten, kto doświadczył, że rozmowy mogą wyglądać zupełnie inaczej, tęskni za nimi jak ktoś, kto zakosztował Kamasutry, ale musi się na co dzień zadowalać szybkim numerkiem.
A ja po prostu wiem, i będę to powtarzać do znudzenia, że dom naprawdę może być miejscem, w którym króluje zrozumienie i zasada domniemanej niewinności. W którym możemy Art się bezpiecznie rozbroić (i nabroić;-) W którym podnosimy sobie nawzajem opadnięte skrzydła. W którym potrafimy mówić o rzeczach trudnych w taki sposób, żeby błędy stawały się lekcjami, a nie obarczały nas poczuciem winy i wstydu. W którym razem z nami mieszkają wszystkie nasze uczucia. W którym słychać śmiech dzieci, a gdy pojawia się złość czy płacz, również wiemy, jak je przekuć na naszą siłę. W którym jesteśmy ciągle ciekawi siebie, chociaż jesteśmy już razem prawie dwadzieścia lat…
P.S. Z całym szacunkiem dla książki Michaliny Wisłockiej (w Polsce sprzedało się ponad 7 para mln egzemplarzy) cieszy mnie także inna analogia, którą wyłapałam:-) W udzielonym dla „G’rls ROOM” wywiadzie, reżyserka filmu Maria Sadowska powiedziała: „książka Wisłockiej jest napisana tak, jakbyś rozmawiała z mądrą ciocią czy jakąś przyjaciółką”. Właśnie w tym tkwi jej sukces. Jest to pozycja, w której o seksie i miłości pisze się otwarcie, przystępnie, nieoceniająco”. Dostaję podobne recenzje na temat mojej książki od Czytelników. Hurra:-)